Kącik historyczny - ZMARTWYCHWSTANIE KAMIENIA

2008-03-15  

Zmartwychwstanie kamienia


 Ciężko i samotnie było Jakubowi (Madlerowi – przyp. R.B.) po śmierci swej żony Józefy. Wprawdzie w Zelowie mieszkały dwie zamężne córki Teosia i Walercia (Teodozja żona Ignacego Bogusławskiego i Waleria żona Józefa Bogusławskiego – przyp. R.B.), jak również żonaci już bratankowie Antoni i Aleksander, synowie Bernarda, a nawet rodzona siostra nie żyjąca z mężem, Pablicka, która mogłaby się zająć domowym gospodarstwem, gdyby była bardziej zrównoważona. Zresztą, któż mógłby zastąpić Józię? Łagodna, pracowita, przez czterdzieści lat małżeńskiego pożycia troszcząca się stale o dom, umiała utrzymać go w pedantycznym porządku, który tak odpowiadał naturze Jakuba. Tak! Mimo licznej rodziny było ciężko i samotnie. Częste odwiedziny grobu nie koiły tęsknoty tak, jak by Jakub pragnął. To też rad był niezmiernie, gdy jego czynne usposobienie naprowadziło go na szczęśliwą myśl wykucia żonie własnoręcznie nagrobnego kamienia. Właśnie w polu, za browarem, prawie pod lasem leżał spory głaz, wprost jakby proszący się o napis na swej gładkiej stronie. I oto w radosnym podnieceniu, dzień po dniu kuł Jakub w twardym granicie literę po literze, aż powoli powstał napis:

S. † P.

Józefa Madler

żyła lat 70

zmarła 26 grudna

1889

 Kamień nagrobny został odwieziony z Zelowa do odległego o milę Buczku i tam umieszczony na wieczną pamiątkę na grobie Józefy. Odtąd stale, ktokolwiek z rodziny przejeżdżał z Łasku do Zelowa, zawsze, przez długie lata wstępował na wiejski cmentarz w Buczku, aby odszukać wśród drzew i krzewów dobrze znany kamień i na grobie żony, matki, i wreszcie babki – w miarę, jak narastały następne pokolenia – odmówić wieczne odpoczywanie.

Aż przyszła wojna. W 1942 roku Niemcy zniszczyli stary cmentarz. Pomniki rozbito i wywieziono, a cmentarz pozostawiono dla nowych panów tej ziemi, włączonej do Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Spędzone na szarwark z okolicznych wsi furmanki rozwiozły pryzmę na reperację dróg i tak znikł kamień strzegący przeszło 50 lat wiecznego spoczynku ś.p. Józefy Madler. Skończyły się odwiedziny cmentarza w Buczku i nagrobnego kamienia, poświęconego pamięci babki. W która stronę świata kamień powieziono? Na ile cząstek go rozbito? Kto deptał jego szczątki? Kto z resztą o nim jeszcze mógł pamiętać? Jak nie trwałe jest wszystko co żyje, jak nawet martwy kamień nie ostał się wobec czasu i ludzkiej złośliwości.

W Zelowie pozostały już tylko córki Aleksandra. W ich pamięci żył jeszcze dziadek Jakub, żył kamień – pamiątka po nim i jego żonie Józefie. O kamieniu często mówiono i wywoływano go nie tylko jako odległe wspomnienie, ale jako coś bliskiego, coś zrośniętego na zawsze z Zelowem; kamień stał się jak gdyby realnym współistnieniem.

W piękny dzień, tuż po deszczu, idzie Hela (Helena Gapikowa, córka Aleksandra Madlera – przyp. R.B.) przez wybrukowany rynek, kamienie błyszczą świeżo zmytą powierzchnią, przeważnie granity, podobne do tego z grobu babki, nawet na jednym z nich rzucają się w oczy rysy, przypominające stary napis „Madler”, ale kamień jest inny, znacznie mniejszy. Co za dziwne myśli przychodzą Heli do głowy, nie może iść dalej, staje sama jak kamień i w bruk patrzy ze spuszczoną głową, aż słyszy za sobą głoś „Pani Gapikowa, już w zeszłym roku miałam pani powiedzieć, ale zapomniałam, o tym kamieniu. Skąd tu pani nazwisko? Dalej jest jeszcze jeden kamień, też coś napisane”. Hela nie szuka, nie słyszy, idzie do domu do sióstr i mówi o kamieniu, bo kamień jest, właśnie ten, co go dziadek Jakub własnoręcznie wykuł, stary kamień, co był, gdy jeszcze jej na świecie nie było. Kamień jest, był zawsze, nikt się temu nie dziwi, przecież niedawno jeszcze była o nim mowa.

Dziwili się tylko obcy i nie mogli tego pojąć, że kamień na rozkaz Niemców wyrzucony z cmentarza, rozbity na części, został mimo to wywieziony i nie gdzie indziej, tylko właśnie tam, gdzie powstał, do Zelowa, że został ułożony w bruku napisem do wierzchu, że mimo to przez pięć lat służby w nawierzchni napisy nie uległy zniszczeniu, że właśnie po deszczu zobaczyła go Hela, że tyle okoliczności złożyło się na zmartwychwstanie kamienia.

Dziś kamień, złączony w jedną całość, znów żyje wśród kwiatów w ogrodzie u wnuczek, w pobliżu miejsca, gdzie stroskany Jakub kuł radośnie jego powierzchnię. Lecz historia kamienia o jeden rozdział jest dłuższa i piękniejsza.

 Tadeusz Madler Lublin, 17 czerwca 1951.

 


Komentarz Rafała Bogusławskiego do listu Tadeusza Madlera

 

Kilka lat temu, kiedy moja wiedza o rodzinie i jej historii była jeszcze znikoma postanowiłem udać się wraz z moją ukochaną żoną Elwirką na wycieczkę w strony moich przodków. Wybraliśmy się wówczas do Zelowa, miasteczka w którym urodził się przed przeszło stu laty mój dziadek Kazimierz Bogusławski. Miejsce to zrobiło na nas nie miłe wrażenie. Wszędzie widać było ogromną nędzę i zaniedbanie. Byłem jednak wzruszony i próbowałem sobie wyobrazić Zelów - ten dawniejszy z czasów mojego dziadka. Nie wiele się zachowało z tamtych lat. Zobaczyliśmy trochę starych kamienic jednopiętrowych i parterowych w ryneczku, stary kościół ewangelicko-reformowany i trochę drewnianych, chylących się ku ziemi domów wzdłuż głównych ulic miasta. Nie zwiedzaliśmy Zelowa dokładnie. Krótki spacer po rynku i ulicą w stronę cmentarzy. To wszystko. Pojechaliśmy dalej do Buczku. Po paru minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy tamtejszym cmentarzu, spodziewałem się bowiem znaleźć grób mojego pradziadka Ignacego Bogusławskiego, który tam właśnie został pochowany. Niestety grobu nie znalazłem. W ogóle nie znalazłem żadnych grobów rodzinnych, ani Bogusławskich ani Madlerów. Zdziwiłem się, czyżby moi przodkowie byli aż tak biedni, że nie stać ich było na przyzwoite nagrobki? Wraz Elwirką wyszliśmy z cmentarza trochę zdziwieni i może trochę zawiedzeni w stronę kościoła (piękny zabytkowy kościół!). Nie doszliśmy jednak do celu. Zatrzymaliśmy się przy budce z lodami i nie potrafiliśmy się oprzeć pokusie; lody były znakomite. Tyle pamiętam z naszej pierwszej wycieczki w strony przodków. Po powrocie do domu zacząłem wypytywać rodziców o ich dziadków. Nie wiele się dowiedziałem. Tato nigdy nie był na grobie swego dziadka i nie wiele mógł mi o nim powiedzieć. Postanowiłem rzecz zbadać dokładniej. Wiedziałem od taty jaki jest nasz herb, że był patent szlachecki (który zaginął), że mój pradziad był z Zelowa, że ostatnie lata życia spędził w łóżku nie mogąc chodzić, i w końcu że zmarł bardzo młodo. Teraz po latach poszukiwań genealogicznych wiem znacznie więcej niż w tedy. W trakcie tych poszukiwań przeżyłem wiele niezapomnianych wzruszeń odkrywając kolejne, tajemnicze karty z przeszłości rodziny. Zawsze towarzyszyła mi moja Elwirka. Teraz, kiedy znam list ś.p. Tadeusza Madlera wiem dlaczego na cmentarzu w Buczku nie ma grobów moich przodków. Pół wieku temu Niemcy postanowili wymazać naszą historię, niszcząc to co wydaje się być najtrwalsze – kamienie. Ale jest coś trwalszego od głazu - to co w nas, w naszej pamięci i sercu.

 

Rafał Bogusławski 14 marca 2003 roku