Nie mogę oprzeć się sentymentalno-kulturowym refleksjom po wspaniałym wydarzeniu jakiego mieliśmy szczęście być uczestnikami dzięki Zosi i jej Rodzicom

w piątek, 27 czerwca 2003 w Rumi.

 

 

Babcia Wandzia wydała pierwszą swoją wnuczkę za mąż!

Jest po raz pierwszy matką teściowej.

Ja jestem po raz pierwszy siostrą teściowej i chrzestną matką żony Francuza, oraz nabytego siostrzeńca, z którym mogę (na razie) najlepiej porozumiewać się w obcej mowie.

Wszystkie nasze dzieci (czyli reszta wnucząt babci Wandzi) mają importowanego szwagra albo ciotecznego brato-szwagra.

 

Było to wydarzenie bezprecedensowe i mało powtarzalne. Ceremonia była bardzo elegancka i dawała poczucie świadomości dobrych tradycji.

Tak się szczęśliwie złożyło, że nasz nowy fragment koligantów jest wyznania rzymsko-katolickiego, a co najistotniejsze, jego rodzina jest całkowicie praktykująca. Każdy kto bywał we Francji wie, że to wyjątkowe. Zosia wrodziła się w swojego Ojca z umiejętnością wyboru partnera życiowego (bo na pewno nie w swoją matkę chrzestną).

 

Przed wyjazdem do kościoła Para narzeczonych została tradycyjnie pobłogosławiona przez Rodziców i obie Babcie. Otrzymali od Babci Wandzi obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej z datą zamówionej za ich szczęście mszy, a odprawianej na pół godziny przed ich ślubem.

 

Potem zajechał elegancki szofer w maciejówce i białych rękawiczkach prowadzący volkswagena garbusa cabrio koloru bordo, przyozdobionego białymi balonami.

(dzięki Tomkowi i Grzegorzowi Dobrowolskim).

 

Ceremonia w kościele miała prześliczną oprawę pod względem strojów.

Wszystkie damy francuskie były przedłużone w górę, a damy rodzime w dół. A to za sprawą kapeluszy w pierwszym przypadku i sukien do kostek w drugim. Jedynie moja siostra, czyli matka i teściowa, łączyła na sobie oba elementy kulturoznawcze: była ubrana w długą suknię i kapelusz Jest tradycją w tamtych kręgach francuskich, że do kościoła na taką okazję panie przybywają w kapeluszach i to dobranych kolorem do sukien.

Ponadto, obok pary młodej siedziały dwie jednakowe sukienki w kolorze ecru z żółtymi bukiecikami w konwencji biedermaierowskiej; a w sukienkach druhny Ania i Magda.

 

Msza święta ślubna została odprawiona przez dwujęzycznego Salezjanina. Specjalnie przyjechał z innego miasta w odwiedziny do swojej byłej parafii. Same zaślubiny odbyły się tylko po francusku. Ksiądz jednak mówił tak wyraźnie, że wszyscy nie-francuskojęzyczni zrozumieli i są pewni, że narzeczeni sobie przysięgli, również nasi przyjaciele z Niemiec zaproszeni na to wydarzenie. Natomiast pozostawiam osobistej interpretacji fakt upuszczenia przez ministranta obrączek gdy podawał je na tacce księdzu. 

 

Czytanie po polsku było w wykonaniu doświadczonego w tym zakresie Grzegorza Dobrowolskiego, a po francusku przez starszego brata Pierr’a, Gaëtan’a, niedoszłego księdza.

W trakcie mszy ten sam brat Pierr’a zagrał na gitarze pieśń i wraz z Ojcem i resztą rodziny  zaśpiewali ją wspólnie.

 

Wesele odbyło się w nieodległej restauracji w Rumi, która jest lokalem nowym, z dużym parkietem i doskonałą kuchnią (mogę podać nazwę po skontaktowaniu się ze mną).

 

Po wszystkich zwyczajowych elementach powitania stosowanych przez szefostwo i kapelę, jeszcze przed zupą (rosół z kołdunami) Babcia Wandzia wzięła sprawy w swoje ręce (jak zwykle), czyli mikrofon i jako Gospodyni Seniorka wygłosiła przepiękne pozdrowienie i powitanie skierowane do swojego nowego wnuka oraz nowo-nabytej familii.* Najpierw po francusku (serdeczne podziękowanie mojej starszej chrześniaczce frankofońskiej - bo tylko takie trzymałam do chrztu - Hani Janosik za expresowy i doskonały przekład całkiem wymagającego tekstu), a potem po polsku (czołobitność dla Alisi Dobrowolskiej za pomoc twórczą). Otrzymała gromkie brawa, szczególnie od części francuskiej, która nie mogła wyjść z podziwu nad francuszczyzną Babci (a Wandzia zdawała swego czasu maturę z francuskiego i ma na prawdę dobrą wymowę!).

 

W trakcie fety znowu dał się poznać zmysł rozrywkowo-towarzyski rodziny Dobrowolskich: Grzegorz wymyślił prezentację historyczną, która skądinąd była oczywista w tych dwunacyjnych warunkach – sławne pary francusko-polskie. Była to mini-niespodzianka dla wszystkich, nawet dla naszej siostry i Mamy. Na zdjęciu widać jak to wyglądało dla oka. Natomiast dla ucha była muzyka dla każdej pary inna (dobrana przez Olgę), na której tle Grzegorz prezentował postaci z małym komentarzem* a ja zaraz po nim czytałam to samo (no, mniej więcej - bo sama tłumaczyłam) po francusku a moja najmłodsza siostra po niemiecku (tu trzeba zaznaczyć, że Kaśce ta mowa jest zupełnie obca poza obcością immanentną – przetrenowałam ją w czytaniu jedynie przez telefon, jak i Babcię zresztą,  bo na inne próby już nie stało czasu). Nasz zespół historyczno-kulturalny został doceniony wybuchami śmiechu i brawami.

 

Po północy Zosia i Piotruś zostali oczepieni przez frontmana kapeli wałkiem, wódką itp., czego zawiłości doskonale tłumaczyła Małgosia (koleżanka młodych z Wrocławia), ale Babcia znowu wyszła na liderkę łapiąc mikrofon i zapowiadając, że zawsze to był czepek zamiast wianka a teraz będzie fartuszek i nałożyła go pannie młodej (sama wyhaftowała w kaszubskie motywy). Akurat wtedy wjechał stół z gorejącym świniaczkiem więc Zosia mogła bez obaw o kreację zabrać się za gospodarstwo domowe i obdzielić towarzystwo następnym daniem.

 

Tańce i dobry humor trwały prawie do 3:00. Ktoś z francuskiej rodziny powiedział mi, że „ta nasza rodzina jest taka roztańczona”. Na pewno panny druhenki dały tego dowód nie mogąc zdzierżyć większości melodyjek weselnych w konwencji usia-siusia i wychodziły na środek robiąc „falę” albo „festiwal” albo „lolita-wygibas estradowy”.

 

Następnego dnia pojawił się mój kum, czyli ojciec chrzestny Zosi bo myślał, że to w sobotę (tamten piątek był świętem w kościele dlatego ślub był możliwy).

Trafił dokładnie na poprawiny! A party było w specjalnie przygotowanym przez Tadka ogrodzie przy wielometrowym grillu i piwku oraz francuskich winach. Pycha!

Tak się składa, że na ślubie też nie było ojca chrzestnego Piotrusia.

 

A kamera przy tym była, wina nie piła i dlatego  wszystko nakręciła.

Nasza operator (Olga) zapowiedziała, że film będzie wtedy gotowy gdy znajdzie dobre studio montażowe (przyjmuję zgłoszenia).

 

Barbara Thun                                                                                       

 

<<<<<<